(GS/PCh24.pl)
Podczas pobytu w dominikańskim studium generale w Kolonii, z powodu małomówności i potężnej postury Tomasza z Akwinu (1225–1274) nazwano „niemym wołem”. „Nazywamy go niemym wołem, ale jak ryknie swoją doktryną, to się od niej cały świat zatrzęsie” – stwierdził jego mistrz Święty Albert Wielki. I tak się stało – Tomasz został najwybitniejszym teologiem wszech czasów, a co więcej, wielkim świętym. Zasłynął jednak nie tylko słynną Sumą teologiczną czy hymnem Tantum ergo, lecz ma na swoim koncie także pokaźną liczbę wyproszonych przez siebie u Boga cudów.
Był wielkim teologiem, a mimo to nie był zadufany w sobie i – jak pisał jeden z jego wczesnych biografów Wilhelm z Tocco – zawsze kiedy zabierał się do studiowania, dyskutowania, nauczania, pisania lub dyktowania, najpierw zatapiał się w wewnętrznej modlitwie i „modlił się, lejąc łzy, aby otrzymać zrozumienie Bożych tajemnic”1. Pewnego razu w czasie takich modlitewnych konsultacji w kaplicy Świętego Mikołaja kościoła Dominikanów w Neapolu spostrzegł go zakrystianin. Zobaczył, że Tomasz – piszący w tym czasie o męce i zmartwychwstaniu Pana – unosi się w powietrzu nad ziemią i usłyszał płynący z krzyża głos: „Dobrze o Mnie napisałeś, Tomaszu, czego chcesz w nagrodę?”. „Nic prócz Ciebie samego, Panie” (Domine, non nisi te) – miał odpowiedzieć Tomasz.
Podobne Boże zapewnienie dominikański mistrz otrzymać miał także znacznie wcześniej w Paryżu, kiedy polecono mu napisać o postaciach eucharystycznych.
Narodziny geniusza
Włoch Tomasz z Akwinu miał zaledwie pięć lat, kiedy oddano go na naukę i wychowanie do klasztoru benedyktynów. Według planów swojej zamożnej, szlacheckiej wielodzietnej rodziny miał zostać opatem na Monte Cassino. Jako 14-latek został wysłany na studia do Neapolu i tam wstąpił do zakonu dominikanów. Rodzina nie chciała jednak, żeby należał do zakonu żebraczego. Aby wybić mu z głowy ten zakon, jego starsi bracia schwytali go i przez pewien czas więzili w rodzinnym zamku. Prośbą, groźbą i pokusami próbowali skłonić Tomasza do rezygnacji z dokonanego wyboru. Nie udało im się i Tomasz powrócił do Neapolu, skąd dominikanie wysłali go na studia do Paryża, gdzie jego mistrzem został słynny Święty Albert Wielki. Przez cztery lata przebywał następnie w Kolonii, skąd powrócił do Paryża, by w wieku zaledwie 32 lat zostać bakałarzem i mistrzem teologii. Kolejne lata jego życia naznaczone są wytężoną pracą teologiczną, komentowaniem Biblii i dzieł Arystotelesa, walką z teologicznymi błędami, nauczaniem, dyskutowaniem, głoszeniem kazań a także licznymi podróżami. Tomasz pisał i dyktował dzieło za dziełem, często po kilka jednocześnie (jego dorobek obejmuje ok. 90 dzieł). Pełniąc różne funkcje zakonne, przebywał m.in. w Rzymie, Orvieto, Neapolu.
Mądrość, czystość i pokora
Wielu świadków przesłuchiwanych w procesie kanonizacyjnym zeznawało zgodnie, że Tomasz nie marnował ani chwili czasu: „poza przerwami wymaganymi przez naturę, nigdy nie tracił czasu na lenistwo lub ziemskie zajęcia, ale zawsze czytał, pisał, dyktował, modlił się lub głosił”. Każdego dnia wstawał bardzo wcześnie rano, odprawiał jedną mszę świętą, a potem słuchał drugiej, a następnie zabierał się do pracy. Pracując umysłowo, „nie przejmował się – jak zaświadczał Wilhelm z Tocco – posiłkami ani nie wymagał niczego specjalnego, jeśli chodzi o jedzenie i ubranie, nie był też drobiazgowy, pisząc często na skrawkach papieru. Mało jadł i mało spał. Był miłośnikiem czystości i ubóstwa, człowiekiem pokornym, skromnym, umiarkowanym i wyrozumiałym. Nigdy nikogo nie zranił obraźliwymi słowami, miał zawsze „wesołą, łagodną i życzliwą twarz”. Pełen „nadprzyrodzonej radości”, wzbudzał taką samą radość w ludziach, którzy na niego patrzyli. Miał również dar łez. Nigdy nie utracił też dziewiczej czystości, a jego spowiednik stwierdził, że spowiedzi Tomasza – z racji bezgrzeszności – były spowiedziami… pięciolatka.
Wolał księgę niż Paryż
Urzekająca historia opowiada o tym, jak pewnego razu Tomasz z Akwinu wraz ze swoimi studentami wracał do Paryża z Saint Denis, gdzie wyprawili się, by odwiedzić słynne opactwo, katedrę i uczcić Świętego Dionizego. Kiedy na horyzoncie wędrowcy ujrzeli piękną panoramę Paryża, jeden z nich westchnął: „Spójrz, Mistrzu, jak pięknym miastem jest Paryż. „Czyż nie chciałbyś być panem tego miasta?”. „Cóż… – odparł Tomasz – wolałbym mieć księgę kazań Świętego Jana Chryzostoma na temat Ewangelii według św. Mateusza…” Tomasz nie zabiegał bowiem ani o ziemskie dobra, ani o zaszczyty i tak jak Paryż odrzucił także oferowane mu biskupstwo.
Święta Agnieszka i rąbek zakonnej kapy
Tomasz był czcicielem Świętej Agnieszki, nosił na szyi jej relikwie. Pewnego dnia, kładąc je na piersi chorego i modląc się za jej wstawiennictwem, uzdrowił z uporczywej gorączki swojego współbrata Reginalda.
Inne z uzdrowień, jakie dokonało się za jego życia, było bardzo podobne do cudu uczynionego przez samego Pana Jezusa. Wydarzyło się ono w Rzymie (gdzieś w latach 1260–1267), gdzie Święty Tomasz przez cały Wielki Tydzień wygłaszał nauki. Po jednej z takich przejmujących, wyciskających łzy nauk, wygłaszanej w dzień Wielkanocy w bazylice św. Piotra (choć inni piszą także o bazylice Matki Bożej Większej), gdy zszedł z ambony, zbliżyła się do niego pewna cierpiąca na uporczywe krwotoki kobieta, której żaden z lekarzy nie potrafił pomóc. Chora z wiarą i nadzieją dotknęła rąbka kapy, w którą odziany był doktor Anielski i natychmiast poczuła, że została uzdrowiona. Odzyskawszy zdrowie, kobieta udała się następnie do dominikańskiego kościoła św. Sabiny, by zaświadczyć o tym fakcie przed ojcem Reginaldem.
Nawróceni żydzi
Tomasz zasłynął również z nawrócenia na katolicyzm dwóch uczonych, bogatych żydów. Wydarzyło się to na zamku Molara pod Rzymem – w wiejskiej rezydencji kardynała Ricardo Annibaldiego. Dominikanin został tam zaproszony na kilka dni świąt Bożego Narodzenia. Oprócz Tomasza kardynał zaprosił tam też dwóch uczonych w Piśmie i przywiązanych do swojej religii, bogatych Żydów, aby mogli cieszyć się rozmową z wielkim mistrzem chrześcijańskiej teologii. Czas sprzyjał rozważaniom na temat przyjścia Mesjasza, więc w wigilijny wieczór Anielski Doktor wdał się z nimi w długą i zajadłą teologiczną konwersację. Początkowo wyglądało na to, że wigilijna debata nie przyniosła spodziewanych owoców, że żydzi pozostali przy swoich poglądach i wierze. Po ich wyjściu Tomasz zatopił się jednak w żarliwej modlitwie, rozmyślał o nowonarodzonym i o tym, żeby Bóg nie pozwolił zginąć duszom jego rozmówców. Jego modlitwa została wysłuchana. Następnego dnia – w Boże Narodzenie – żydzi, najpewniej jeszcze raz przemyślawszy i w swoim gronie przedyskutowawszy argumenty Tomasza, wrócili, by ze łzami w oczach poprosić o chrzest święty (Tocco, 23). To była pewnie jedna z owych Bożych łask, darów, jakie – jak wyznał Tomasz swoim współbraciom – w każde Boże Narodzenie otrzymywał od Boga. Zazwyczaj była to jednak jakaś wizja lub szczególny wgląd w Boże tajemnice.
Słoma i gwiazda
6 grudnia 1273 r., kilka miesięcy przed śmiercią, podczas mszy odprawianej w kaplicy św. Mikołaja kościoła w Neapolu wydarzyło się coś, co sprawiło, że Tomasz – chociaż nie zakończył jeszcze pisania Sumy – zaprzestał dalszego pisania i dyktowania. Pytany o to dlaczego, odparł, że już nie może, gdyż wszystko, co napisał wydaje mu się jedynie słomą w porównaniu z tym, co zostało mu objawione.
Niedługo później młody Jan Coppa, późniejszy notariusz z Neapolu, wraz z bratem dominikaninem Bonifiglio (Bono Filio) przebywał w celi chorego, leżącego w łóżku Tomasza. Podczas tej wizyty ujrzał coś bardzo niezwykłego: wpadającą przez okno bardzo jasną, szeroką na półtorej stopy promienistą i błyszczącą srebrzystobiałą gwiazdę, która zawisła nad głową Tomasza, a po czasie wystarczającym na odmówienie Zdrowaś Maryjo zniknęła.
Tomasz z Akwinu zmarł 7 marca 1274 roku nad ranem, wycieńczony nadmiarem pracy, w Fossanova, podczas podroży z Neapolu do Lyonu, gdzie miał wziąć udział w soborze zwołanym przez Grzegorza X.
Miraculo odoris, czyli zapach świętości
W chwili śmierci Tomasza wieść o tym w cudowny sposób dotrzeć miała do jego mistrza, mieszkającego w niemieckiej Kolonii Świętego Alberta Wielkiego. Opowiadano, że w dniu śmierci Anielskiego Doktora Albert, siedzący w refektarzu klasztoru w Kolonii, nagle zaczął płakać. Mam dla was smutną wiadomość – brat Tomasz z Akwinu, moje dziecko w Chrystusie i światło Kościoła, nie żyje. Bóg mi to objawił – powiedział, pytany przez przeora o powód tego żalu. Przeor zwrócił wtedy uwagę na czas, kiedy to miało miejsce, który – jak się później okazało – rzeczywiście zbiegał się z czasem śmierci Tomasza.
Po pogrzebie Anielskiego Doktora kilka razy (siedem miesięcy, siedem oraz czternaście lat po pochówku) otwierano jego grób, dokonywano ekshumacji ciała lub pobierano zeń relikwie (rękę) i za każdym razem obecni przy tym świadkowie mówili o wydobywającym się z tych szczątków i roznoszącym po kościele i klasztorze cudownym, silnym i słodkim, bardzo przyjemnym aromacie. Pachniały także jego relikwie. W wizjach widziano Świętego Tomasza w chwale nieba w towarzystwie Matki Bożej oraz Świętego Augustyna lub Świętego Franciszka.
Pierwszy cud w Fossanova
Większość cudów przytoczonych w aktach procesu kanonizacyjnego oraz pierwszych biografiach Tomasza wydarzyła się przy jego pierwszym grobie – w opactwie cystersów w Fossanova.
Pierwszy i dość znamienny cud „oświecenia wydarzył się przy leżącym w łożu martwym, ale nieumytym jeszcze ciele wielkiego dominikanina. Cystersi z Fossanova podchodzili wtedy po kolei, by ucałować stopy zmarłego. Kiedy miał uczynić to także przyprowadzony przez współbraci ledwo widzący, nierozpoznający już liter ani ludzi ówczesny podprzeor klasztoru ojciec Jan z Ferentino, doradzono mu, by przytknął swoją twarz do twarzy Tomasza. Zrobił to, pomodlił się do Boga o przywrócenie jego oczom światła i natychmiast odzyskał doskonały wzrok, którym cieszył się jeszcze przez 30 lat.
Ponad 100 uzdrowień
Jednym z pierwszych cudów było również uzdrowienie z podagry cierpiącego na nią od dziesięciu lat i niemogącego przez to chodzić lekarza Rajnalda z Zamku św. Wawrzyńca (Castro Sanctii Laurentii; dziś Amaseno) k. Fossanova. Uzdrowień doznawali również chorzy na artretyzm, febrę (gorączka malaryczna), apotemę, czyli cieknący wrzód i inne ropnie, gorączkę malaryczną w postaci „czwartaczki” (w której napady gorączki występują co 72 godziny) i „trzeciaczki” (w której gorączka powraca zwykle co 48 godzin), paralitycy, doświadczający boleści w najrozmaitszych członkach (w kończynach, brzuchu, szyi, szczęki, uszach, biodrach), cierpiący na uporczywy kaszel połączony z krwawymi wymiotami, na obrzęk gardła, przepuklinę, bezsenność, niewidomi, chłopiec zarażony trądem i wielu innych chorych. W swojej – jednej z najwcześniejszych – biografii Tomasza dominikanin ojciec Bernard Gui zamieścił ponad 102 krótszych lub dłuższych cudów, zastrzegając jednocześnie, że jest ich znacznie więcej.
Wstań, bo jesteś wyleczona!
Pewna dziewczyna mieszkająca we wspomnianym już Zamku św. Wawrzyńca (obecnie Amaseno), leżącym w dolinie, w pobliżu klasztoru w Fossanova, została dotknięta utratą zmysłów (łac. amentia). Z powodu tej choroby była nieruchoma jak kamień, w swoim letargiczno-apatycznym stanie nie mogła się poruszać, nie była w stanie jeść, mówić ani nawet normalnie oddychać. Lekarze nie potrafili jej wyleczyć, zalecane przez nich leki nie pomagały, więc jej ojciec, usłyszawszy o cudach, jakie działy się przy grobie Tomasza z Akwinu, uczynił stosowny ślub i poprosił Boga, by przez wzgląd na zasługi uczonego dominikanina uzdrowił dziewczynę lub zabrał ją do lepszego świata, w którym nie będzie już tak cierpiała. Jak pisali ojciec Bernard Gui i ojciec Wilhelm de Tocco, mężczyzna przywiózł półżywą córkę do klasztoru w Fossanova, a otrzymawszy pozwolenie opata, zaniósł ją do kościoła i położył na grobie Tomasza. Po pewnym czasie, kiedy chciał ją z niego zabrać, dziewczyna przemówiła. „Ojcze, nie dotykaj mnie, ponieważ stoi przede mną jeden wielki Brat Kaznodzieja, który mnie leczy i broni przed pewnym czarnym (złym) człowiekiem, który trzyma mnie tak spętaną” – poprosiła. Do dziewczyny leżącej na grobie podeszli wtedy opat i mnisi, którzy wsparli ojca w dalszych gorących modlitwach. I wtedy chora doświadczyła kolejnej wizji. Zobaczyła, jak ów wielki Brat Kaznodzieja wyciągnął obie ręce i przesunął je od jej głowy do stóp. „Dziewczyno, wstań, bo jesteś wyleczona” – powiedział. Na te słowa dziewczyna natychmiast wstała. Choroba minęła jak ręką odjął, a ona wraz z ojcem i matką pieszo powróciła do domu.
Wśród osób, które doświadczyły nadzwyczajnej łaski, był także Jan de Theodino. Młodzieniec nabierał wody z potoku przepływającego w pobliżu klasztoru w Fossanova, gdy nagle wartki prąd wody porwał go wraz z trzymanym przezeń naczyniem. Młody człowiek znalazł się niebawem w kanale młyńskim i zmierzał wprost pod młyńskie koło. „Święty Tomaszu z Akwinu, ratuj mnie!” – wykrzyknął. I wtedy nagle poczuł, że ktoś łapie go za włosy i – ocalając przed niebezpieczeństwem – wyrzuca na brzeg.
Akta bezpiecznie dotarły
Akwinata w cudowny sposób przyczynił się także do… swojej własnej kanonizacji. To dzięki niemu bowiem – jak powszechnie uznano – Bóg sprawił, że dotyczące uczonego akta procesowe bezpiecznie dotarły do papieża. Chronił je bowiem na morzu i w górach.
Ojciec Wilhelm z Tocco w towarzystwie lektora Roberta z Benewentu wiózł kiedyś wspomniane akta dotyczące Tomasza z Neapolu do Kurii Rzymskiej w Awinionie. Dominikanie płynęli statkiem. W nocy na morzu rozpętał się sztorm, a silny wiatr zagnał statek w kierunku skał półwyspu Monte Argentario. W każdej chwili groziło im, że się o nie roztrzaskają. Lamentujący marynarze – którzy byli już niemal pewni katastrofy i zaczęli się nawet rozbierać, żeby wskoczywszy do wody, płynąć wpław do brzegu – poprosili wtedy dominikanów, żeby zwrócili się o pomoc do swoich świętych. Posłuchali – zaczęli modlić się do Boga za wstawiennictwem Najświętszej Dziewicy – Gwiazdy Morza, bł. Dominika (a ponoć także Świętego Piotra męczennika), a kiedy na ostatku wezwali pomocy Tomasza, zawiał przeciwny wiatr, kierując okręt na otwarte morze z dala od niebezpiecznych skał. „Cud! Cud!” – wołali marynarze, płacząc ze szczęścia.
Dwie inne osoby: Mateusz i Piotr, duchowni wysłani przez biskupa Viterbo, wieźli dokumenty drogą lądową. Podczas przekraczania Alp w okolicach Jeziora Lozańskiego (obecnie zwanego Genewskim) ich, obarczony ciężkimi tobołami koń poślizgnął się nagle, spadł z urwiska, stoczył się po stromym zboczu i wpadł na ostre skały. Widząc to, kapłani myśleli, że stało się najgorsze. Mistrz Mateusz w modlitwie wezwał wówczas na pomoc Tomasza i, jak się okazało, dzięki Bogu i Tomaszowi – i zwierzę, i wiezione przezeń sakwy z dokumentami wyszły z tego wypadku bez najmniejszego szwanku.
Ostrzeżenie
Jeszcze przed kanonizacją Bóg pilnował także, by nie lekceważono Tomasza i oddawano mu należną cześć. Zdarzyło się bowiem w 1312 roku, że pewien kapłan oglądający znajdujące się w kaplicy relikwie – z racji tego, że Tomasz nie był jeszcze uznany za świętego – odmówił uczczenia relikwii jego ręki. Niektórzy mówią, że nawet zaczął się z niej wyśmiewać. Duchowny ów natychmiast wpadł w dziwne drżenie, a jego głowa spuchła. Objawy te zniknęły, kiedy wyraził skruchę i uczcił rękę Anielskiego Doktora. Z ręki wydobył się wówczas piękny „zapach świętości”, który na stałe wniknął w noszone przez kapłana odzienie i długo jeszcze nie dał mu zapomnieć o Świętym Tomaszu.
* * *
Tomasz z Akwinu został kanonizowany w Awinionie w 1323 roku przez Jana XXII, a w 1567 roku papież Pius V ogłosił go „doktorem Kościoła” (nazwano go Doktorem Anielskim).
Źródło: Album „Cuda Wielkich Świętych”, autor: Henryk Bejda.